Archiwum bloga

czwartek, 29 sierpnia 2013

Wspomnienie wyprawy rowerowej

Wyprawa rowerowa Hel - Rugia - Gdańsk. Tak miało być, a wyszło nieco inaczej. Czy gorzej? Nie sądzę! Było w porządku, z pewnością jest to przygoda, którą zapamiętam  na długo.


Dzień 0.
http://www.endomondo.com/workouts/229388383/4068443 

Po skończonym obozie musiałem dojechać z Przerwanek do Giżycka na dworzec PKP, skąd miałem poranny pociąg do Gdańska. Wiele trudności przysporzyło mi wejście do pociągu z rowerem z zainstalowanymi sakwami, ale ostatecznie - dałem radę.

 

Tego dnia Piotrek, organizator wyjazdu, zaprosił nas na krótkie zwiedzanie tak ukochanego przeze mnie Gdańska. Na dworzec przyjechał po mnie z Marcinem, człowiekiem, z którym złapałem najlepszy kontakt ze wszystkich na tym wyjeździe. Kiedy już udało nam się wtarabanić windą z tymi objuczonymi rowerami na 2. piętro, rodzice Piotrka ugościli nas obiadem, i w chwilę później wyruszyliśmy.










Tata Piotrka zabrał nas także do Klubu Jachtowego na Górkach Zachodnich, gdzie pracuje. Tam oglądaliśmy jachty, na których kompletnie się nie znam, ale które robią na mnie duże wrażenie.




Późnym wieczorem dojechał do nas jeszcze Wacław. Po przeglądzie rowerów i przepakowaniu się poszliśmy spać.


Dzień 1.
http://www.endomondo.com/workouts/230051609/4068443
http://www.endomondo.com/workouts/230051438/4068443
http://www.endomondo.com/workouts/233065256/4068443

Rano wstaliśmy, i wyruszyliśmy od Piotrka nad Motławę, skąd promem odpłynęliśmy na Hel, gdzie zacząć się miała nasza wyprawa.



Na Helu zobaczyliśmy latarnię morską, i wyruszyliśmy w stronę Władysławowa. Pogoda była w kratkę, czasem kropiło, czasem nie, ale generalnie nastrój miałem tego dnia bardzo dobry.


Tego dnia byliśmy także pod latarnią w Rozewiu.


Bardzo żałuję, że robiłem tak mało zdjęć. W ogóle, zawsze na wyjazdach popełniam ten kardynalny błąd, że fotografuję przede wszystkim obiekty, krajobrazy - nigdy ludzi. A potem czekam na łaskę innych albo po prostu nie mam zdjęć...

Wieczorem dojechaliśmy do Białogóry na kemping, bo robiło się już ciemno, a nie chcieliśmy jechać w nocy już pierwszego dnia. Tym bardziej zależało nam na zatrzymaniu się, że zbliżała się burza. Kemping - jak się okazało - pierwsza klasa! Aż musiałem zrobić zdjęcia - tak tam było czysto i ładnie, no i to wszystko w rozsądnych pieniądzach - 15 zł za osobę. To dobra miejscówka na kolejne wakacje!




Dzień 2.
http://www.endomondo.com/workouts/230650337/4068443

Po ulewnej i wietrznej nocy nastał zimny, ulewny dzień. Zastanawialiśmy się, co robić? Jechać, czy nie jechać? Zwyciężył hart ducha i buńczuczna młodość - postanowiliśmy jechać w deszczu. Nie wszyscy - Wacław zrezygnował, i odłączył się od nas w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach...

Tego dnia nie przejechaliśmy zbyt wielu kilometrów, ale warunki naprawdę nam nie sprzyjały... Cóż - dzień wcześniej debiutowałem z sakwami na tak długim dystansie, a kilkanaście godzin później po raz pierwszy jechałem na rowerze w ulewie.

Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - chociaż zmokliśmy do suchej nitki, to tak widocznie miało być, bo po drodze spotkaliśmy nowego kompana - Jacka. I co? Wymieniliśmy Wacka na Jacka. Jacek tak jak my jechał w stronę Świnoujścia, więc znów była nas czwórka.

Wyjechaliśmy z Białogóry bardzo późno, bo około piętnastej, a gdy już zmierzchało byliśmy dopiero w Główczycach. Zrobiliśmy sobie postój pod sklepem (nie lało już od dobrych 30 km) i zaczęliśmy zastanawiać się co dalej? Naszą rozmowę usłyszał człowiek, który obok tego sklepu mieszkał, i zaprosił nas do swojego ogrodu, byśmy tam rozbili swoje namioty. Skorzystaliśmy i trochę niezadowoleni z pokonanego dystansu zatrzymaliśmy się tam.


Dzień 3.
http://www.endomondo.com/workouts/233723477/4068443 

Tego dnia naszym celem były Dąbki, gdzie czekały na nas dziewczyny. Do pokonania mieliśmy dość spory dystans, ale i tak nie mogliśmy zmotywować się do wstania przed dziewiątą... Gdy przejeżdżaliśmy przez Ustkę postanowiliśmy zatrzymać się na obiedzie. Jakież było nasze zdziwienie, gdy udało nam się znaleźć pysznego domowego schaboszczaka z ogórkami i ziemniakami, wazą zupy pomidorowej i kompotem za 14 zł... Ten obiad dla zmęczonego człowieka o pustym żołądku był najcudowniejszą rzeczą, jaka nas mogła spotkać! Tego smaku nie zapomnę chyba nigdy.



A w trasie, jak to w trasie - człowiek nie zawsze wygląda wyjściowo, ale bezpieczeństwo przede wszystkim!


Tego dnia przekroczyliśmy granicę województw pomorskiego i zachodniopomorskiego.


Po drodze spotkaliśmy trzech chłopaków z Warszawy - Michała, Konrada i Łukasza. Łukasz miał dziurawą dętkę i Piotrek dał mu nową, a potem jechaliśmy już do Dąbek razem. Jak się później okazało panowie byli całkiem w porządku, i trzymaliśmy się razem aż do Świnoujścia.

Wieczorem dotarliśmy do Dąbek. Tam poznałem Karinę i Anię - dziewczyny, które miały na nas czekać. Na tamtą chwilę przejechany tego dnia dystans był moim życiowym rekordem.


Dzień 4.
http://www.endomondo.com/workouts/233721278/4068443 
http://www.endomondo.com/workouts/233721648/4068443 

Tego dnia jechaliśmy do Kołobrzegu. Złożyło się akurat tak, że Piotrek z dziewczynami jechał na przedzie, a ja z Jackiem i z Marcinem, który tego dnia miał bóle w kostce, a za nami jechali chłopaki z Warszawy.

Rano zaliczyliśmy pierwszą tegoroczną kąpiel w Bałtyku. Pogoda nie rozpieszczała, ale woda nie była aż tak bardzo zimna, no i przede wszystkim nie padał deszcz.

Za to znaleźliśmy w tych Dąbkach swego rodzaju polski kwiatek... Jechać, czy nie jechać? Oto jest pytanie...


Do Kołobrzegu dojechaliśmy wieczorem - nie bez przygód, bo Jacek ułamał hak od przerzutki, i ostatnie 13 km przejechał holowany przez Marcina. Ja natomiast przejąłem na siebie część bagażu Marcina, i mój rower wyglądał komicznie - prawie tak, jakbym chciał nim wywieźć znajdujące się w tle śmieci.


Mimo wszystko - to był moim zdaniem najśmieszniejszy dzień! Śmialiśmy się z kociołka, który na wyprawę kupił Piotrek; śmialiśmy się do łez właściwie przez cały czas i ze wszystkiego! Ten nadbagaż na moim rowerze tutaj na zdjęciu wygląda jeszcze całkiem-całkiem, natomiast parę kilometrów dalej przekrzywił się o 90° tak, że zahaczyłem nim w pewnym momencie jakąś kobietę, co oczywiście też było powodem do dalszych żartów.

Wieczorem dotoczyliśmy się do Kołobrzegu - ja objuczony, a Marcin holujący Jacka - gdzie czekały na nas dziewczyny i Piotrek. Potem dołączyli do nas Łukasz, Michał i Konrad.


Dzień 5.

Ten dzień postanowiliśmy przeznaczyć na odpoczynek, plażowanie, a przede wszystkim naprawę rowerów.


 

Niestety, Jacek popełnił ten błąd, że zrezygnował z naprawy roweru... Akurat była sobota, mógł spokojnie to zrobić, a w nerwach kupił już bilet na pociąg do Lublina i nie dało się potem tego odkręcić...

Wieczorem spacerowaliśmy po plaży i natrafiliśmy na pokaz sztucznych ogni. Huk wystrzeliwanych fajerwerk niesiony przez morze to coś, co naprawdę warto przeżyć!









A tak oto wyglądała cała nasza ekipa:


Tego dnia podjęliśmy też decyzję, że nie jedziemy jednak na Rugię - ja nie mogłem sobie na to pozwolić ze względów finansowych, bo nieco przeliczyłem się ze swoimi możliwościami... Poza tym chciałem odpocząć nad morzem, trochę więcej zobaczyć i pozwiedzać, a nie tylko jechać dla samego jechania, bo to mogę mieć przecież i tu, w Gorlicach. Wydaje mi się, że była to racjonalna decyzja, skoro tylko Piotrek postanowił kontynuować wyprawę na Rugię. Mimo wszystko dziękówka dla niego za zorganizowanie całego tego przedsięwzięcia!


Dzień 6.
http://www.endomondo.com/workouts/233722520/4068443 
http://www.endomondo.com/workouts/233722920/4068443

Rekord mój absolutny, życiowy - 127 km, i to z sakwami! Cóż, skoro znów lało, i znów byłem do suchej nitki przemoczony, to wolałem już jechać długo, ale wiedzieć, że następnego dnia nie będę musiał już ubierać się w mokre rzeczy. Tym, co mnie wkurzało najbardziej i na wyjeździe rowerowym, i na obozie była wilgoć, wszechobecna wilgoć...

Rano pożegnaliśmy się z Jackiem, który wracał już pociągiem do domu z zepsutym rowerem i żalem do siebie, że jednak nie podjął się naprawy i nie zdobył Wybrzeża. Tego dnia, jak i zresztą poprzedniego, mieliśmy z Marcinem bardzo dobre tempo, a czas traciliśmy głównie na postojach.

Koniecznie zależało mi na zrobieniu sobie zdjęcia przy tabliczce nieopodal miejsca, w którym w tamtym roku byliśmy na obozie.


Niedaleko Mrzeżyna i Rogowa właśnie jest jakaś jednostka wojskowa, którą omija się wytyczoną niedawno trasą rowerową. Tam też właśnie niedaleko znajduje się Pogorzelica, i plaże, które nie są oblegane przez tłumy. W takim miejscu mógłbym wypocząć - bez tego wiecznie trwającego odpustu i wszystkich tych orzeszków w karmelu i tym podobnych gotowanych kukurydz...




Marcin powiedział: ja wiem, że my tam dojedziemy. Nie ważne, że zapadał zmierzch, a do Świnoujścia było jeszcze dobrych 50 kilometrów. Deszcz dopadł nas między Pogorzelicą a Niechorzem. To była dla mnie ostatnia już dawka motywacji, która z pewnością przeważyła i sprawiła, że tym bardziej zależało mi na pokonaniu tego dystansu.

Niestety... Mimo, iż chciałem ze wszystkich sił uniknąć pomyłki, pojechaliśmy zamiast na Bieliki na Karsibory - na przeprawę promową, która znajduje się o wiele dalej od centrum Świnoujścia, a w dodatku nie kursuje w nocy... Tym oto sposobem nadłożyliśmy nieco kilometrów, ale kiedy o 2:20 ostatecznie odbił nasz Bielik na wyspę Uznam, zrobiliśmy sobie zdjęcie zwycięzców - zmęczeni, ale szczęśliwi.


Szybko trafiliśmy na kemping, rozbiliśmy namioty. Potem chcieliśmy znaleźć jeszcze coś ciepłego do zjedzenia. Niestety, skończyło się na hot-dogach... Spóźniłem się nieco na wschód słońca na plaży, ale i tak było pięknie nad morzem zaraz o świcie. Spać położyłem się po piątej rano...


Dzień 7.

Odpoczynek i pełen relaks. Mała wycieczka promem na stację PKP, zakup biletów, ognisko, kiełbaska, piwko, karkóweczka... W międzyczasie wyjazd na plażę, na promenadę, nawet pod słynny wiatrak.


Na wyjeździe człowiek potrzebuje i takich chwil!


Dzień 8.
http://www.endomondo.com/workouts/233647269/4068443

Rekreacji i odpoczynku ciąg dalszy. Do południa spakowaliśmy się i złożyliśmy namioty - wszyscy, oprócz dziewczyn. Później wybraliśmy się jeszcze na krótką przejażdżkę do Niemiec.


Piotrek był konsekwentny i pojechał do Rugii, a my wróciliśmy później do Świnoujścia, coś zjedliśmy jeszcze, posiedzieliśmy w Słodkim Centrum, a potem pożegnaliśmy się ze sobą. Chłopaki pojechali do Warszawy pociągiem, dziewczyny zamierzały jechać rano rowerami do Kołobrzegu, a stamtąd pociągiem do kolegi do Gdańska. Piotrek pedałował już w stronę Rugii, a ja wybrałem się do cioci Basi i wujka Stasia.

Jeszcze zanim rozstaliśmy się, zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia.



Wieczór spędziłem u cioci i wujka. Gadaliśmy chyba do wpół do pierwszej... 


Dzień 9.

Wstałem koło dziewiątej i po śniadaniu postanowiłem pojechać jeszcze na promenadę po pamiątkowe widokówki dla rodziny, a przy okazji do sklepu rowerowego po zapięcie. Na ścieżce na wydmach wzdłuż plaży poczyniłem ostatnie zdjęcia z rąsi i pożegnałem Bałtyk.




Przygotowałem sobie prowiant na drogę, bo podróż pociągiem zapowiadała się długa - siedemnaście i pół godziny! Po pysznym obiadku chwilę odpocząłem, porozmawialiśmy jeszcze z ciocią i wujkiem, a potem pożegnaliśmy się i wyruszyłem...

Relacja Świnoujście - Przemyśl to najdłuższa linia kolejowa w kraju. Ja jechałem tylko do Tarnowa.


Przed tym wyjazdem zastanawiałem się jak wygląda przejazd z rowerem w PKP. Teraz już wiem, ale rozwiewam wątpliwości tych z Was, którzy jeszcze nie wiedzą. Mój rower podróżował w ten oto sposób:



...i był jedynym rowerem w pociągu aż do Krakowa, gdzie dosiadł się jeden pan, który również jechał na wyprawę rowerową.

Na szczęście w pociągu mało było ludzi i w przedziale, w którym jechałem, były oprócz mnie jeszcze tylko dwie osoby tak, że nawet całkiem się wyspałem. W Tarnowie z dworca odebrał mnie tata, a chwilę później w Tuchowie spotkałem się już z mamą, Miłoszem i naszymi gośćmi.


I tak zleciał czas - aż do dzisiaj... Ale wyprawa ta to na pewno świetne doświadczenie i obietnica kolejnych. To wciąga, ale jak nie teraz, to kiedy?

Mimo wszystko muszę powiedzieć, że to jest jeszcze nic! Naprawdę wielki szacunek dla uczestników Maratonu Rowerowego Dookoła Polski (mrdp.pl) w którym jechał m.in. mój znajomy - Wojtek Gubała. To, co oni osiągają to prawdziwy wysiłek i prawdziwa pasja. Kto wie, może i ja kiedyś dam radę?

W przydługim tym wspomnieniu wykorzystywałem, oprócz swoich, także zdjęcia Konrada i Łukasza. Dzięki wielkie, i w ogóle dzięki za całą wyprawę - nie tylko dla waszej dwójki, ale dla całej ekipy. Do zobaczenia za rok? ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz