Archiwum bloga

sobota, 21 lutego 2015

Anatomia... zimy?! Część 1.

Emila zapytała mnie kiedyś w komentarzach - a było to już dawno, dawno temu - czy mógłbym powołać do życia Anatomię zimy, kiedy to nie ma tyle nauki, są ferie, i dzieje się coś ciekawszego, niż zazwyczaj. I tak ten pomysł kiełkował we mnie dniami i miesiącami, a ja tymczasem nic nie pisałem, i nic nie pisałem...

Jutro Dzień Myśli Braterskiej - wszyscy harcerscy znajomi ustawiają na Facebooku jakieś fajne branżowe zdjęcia profilowe, i tak w poszukiwaniu jakiegoś korzystnego dla siebie, uruchomiłem dysk zewnętrzny, a tam... masa zdjęć, które nie widziały jeszcze światła dziennego, i związanych z nimi historii!

Umówmy się - te wakacje, jeśli chodzi o stawianie sobie wyzwań, nie były dla mnie tak owocne jak poprzednie, ale... nie mogę przecież spisać ich na straty!

Część 1. Anatomii zimy będzie więc o lecie - o naszej wyprawie rowerowej. Jej trasę prześledzić można tutaj:

Było nas trzech: Marcin, ja i Dominik:




Z Dominikiem znam się od przysłowiowego gówniarza, bo jeszcze sprzed pierwszej podstawówki. Potem 9 lat w jednej klasie, 3 w jednym liceum, i tak jakoś - do dzisiaj.

Marcina poznałem natomiast półtora roku temu, na wyprawie rowerowej nad morzem, i to dzięki osobom, z którymi raczej się już nie kumplujemy. I tak jakoś zgrały się te nasze głupie charaktery, że lubimy się, śmiejemy się z tych samych głupich rzeczy, i mimo tego, że zupełnie inni - utrzymujemy cały czas kontakt.

Ale! O wyprawie. Zaczęliśmy od Gorlic, i podziwiając Beskid Niski, z międzylądowaniem (między-kąpaniem?) w Klimkówce dojechaliśmy do Wysowej na pierwszy nocleg. Nigdy nie zapomnę nawałnicy, jaka się przetoczyła wtedy nad nami w nocy...

 

Drugiego dnia przekroczyliśmy polsko-słowacką granicę i, pokonując kolejne pi... piękne górki, udaliśmy się w stronę jeziora Domasza.


 

Niestety - tego dnia pogoda zdecydowanie nie była naszym sprzymierzeńcem...

 

Na dodatek opona w rowerze Marcina co chwilę płatała nam figle, i średnio dwa razy dziennie musieliśmy zatrzymywać się i poświęcać jej czas, co wyglądało mniej więcej tak:

 

Jak się o tym teraz myśli, to człowiek tylko się śmieje, ale wtedy... Krew nas zalewała. Pamiętam, że jadąc, powtarzałem sobie: Nigdy więcej! A teraz? Już tęsknię za jazdą i nie mogę doczekać się nadchodzącego wiosennego sezonu! Zresztą - te miny mówią przecież, że nie było chyba aż tak źle?


 



Na Słowacji zatrzymywaliśmy się na kempingu nad Domaszą, potem gdzieś w okolicach Lenartowa na prywatnej posesji przy restauracji, w której jedliśmy kolację, a potem, już w Polsce, w Czorsztynie, gdzie udało nam się skorzystać z promocji na prysznic. :)


W przedsięwzięciach takich, choćby tak amatorskich jak ta wyprawa, wszystkie trudy zawsze wynagradzają widoki. Większość poniższych zdjęć to, z tego, co pamiętam, dzieło Dominika, któremu - muszę to przyznać - dobrej ręki do zdjęć odmówić nie można!







 

Generalnie teren do jazdy wybraliśmy sobie o wiele trudniejszy, niż rok wcześniej - ciągłe podjazdy dawały się we znaki. Ostatecznie jednak dobrnęliśmy do końca, który - to trzeba przyznać - nastąpił nieco wcześniej, niż założyłem. Pierwotnie chciałem, żeby wyprawa trwała 10 dni i kończyła się na Śląsku Cieszyńskim (a konkretnie - w Cieszynie właśnie), ale ciągłe usterki, niska liczebność grupy, mój zbliżający się egzamin poprawkowy z fizjologii i momentami niekoniecznie najwyższe morale przesądziły o wcześniejszym zakończeniu. I tak z Nowego Targu Marcin pojechał do Warszawy, a my z Dominikiem - do Gorlic.

A dziś? Dzisiaj przyjechali do mnie na Śląsk rodzice, bo od środy jest tu ze mną mój brat, Miłosz. I tak sobie jeździmy tu i tam. :) Zdaję sobie sprawę, że to co teraz opisuję może być dla kogoś śmieszną błahostką, bo nie są to wielkie podróże, ale... Tak krawiec kraje, jak mu materii staje - to raz. Na wielkie podróże jeszcze przyjdzie czas - to dwa. I tak jest fajnie - to trzy, a może nawet przede wszystkim? :)

A oto fragment z Kodeksu Wędrowniczego:

Wędrownik - stale uprawia wędrówki, wędruje w zimie, w lecie, na wsi, w mieście, tropi miejsca, gdzie może być pożyteczny. Drogę jego wędrówki wyznaczają wartości zawarte w Prawie i Przyrzeczeniu Harcerskim.

W tym coś jest, i jak się tego bakcyla złapie, to już to potem w człowieku siedzi.

Tak... Chyba tym harcerskim akcentem przyjdzie mi zakończyć, i z okazji zbliżającego się, jutrzejszego Dnia Myśli Braterskiej, życzyć wszystkiego dobrego wszystkim - tak harcerzom, jak i nie-harcerzom, ex-harcerzom i wszystkim innym! :)

Do napisania - bo skoro jest 1. część, to wypadałoby napisać i drugą! :)

poniedziałek, 22 września 2014

Lato - stop.

Dzisiaj ostatni dzień kalendarzowego lata. Czas więc na małe podsumowanie...

Wiem, że Anatomia lata i Servus medicus mają kilkoro wiernych Czytelników i Czytelniczek, za co Wam serdecznie dziękuję. Pierwotny pomysł Servusa... jednak upadł, i myślę, jak tchnąć w niego nowe życie, zaś moje wakacje w tym roku nie były tak ciekawe, by dzielić się nimi z Wami w ramach Anatomii...

W tamtym roku dzięki systematycznej pracy, ćwiczeniom, udało mi się podczas wakacji zrealizować niemal wszystkie plany. W tym roku było inaczej. Podświadomie potrzebowałem chyba odpoczynku i lenistwa... Nie osiągnąłem może niczego spektakularnego, ale... Czasami warto zwolnić. Wypocząłem, i to do tego stopnia, że kilka razy miałem nawet okazję się nudzić! :)

Udała się nam wyprawa rowerowa, udał się nam rodzinny wyjazd na wakacje do Gdańska, i udało mi się co nieco pouczyć fizjologii z nadzieją, że na kolejnych latach będę miał dzięki temu w głowie dość solidną podstawę pod kliniki.

A teraz nie mogę się wręcz doczekać wyjazdu na Śląsk! Wynajęliśmy nowe mieszkanie, w centrum, i teraz mój nowy pokój czeka, aż nieco go dopieszczę. To będzie ciekawe, a plan zajęć z kolei jest na tyle obiecujący, że swoje sportowe plany będę mógł chyba wcielić w życie już od października. A niech sobie systematyczność w nauce (to sobie obiecałem, i z roku na rok idzie mi lepiej!) idzie w parze z systematycznością w sporcie.

Cóż... Cieszę się, że nasi wygrali. :) Mistrzostwo w Polsce, no no...

Żegnam więc Anatomię... na kolejny rok, do zobaczenia! A co do blogowania... Ja coś jeszcze wymyślę, bo bardzo mi tego brakuje! :)